Szczecińska prokuratura czeka na zawiadomienie z ministerstwa zdrowia w sprawie "afery in vitro". To pokłosie wtorkowych informacji Głosu Szczecińskiego o tym, że po zabiegu sztucznego zapłodnienia pacjentka urodziła dziecko poczęte z wszczepionej komórki jajowej innej kobiety.
Tymczasem w szpitalu przy Unii Lubelskiej trwają przygotowania do przeniesienia pacjentów z kliniki wspomagania rozrodu, która decyzją ministra zdrowia przestała realizować rządowy program wspomagania in vitro.
Gdy w ubiegłym roku rodzice zawiadomili prokuraturę, ta odmówiła wszczęcia śledztwa, bo uznała, że nie ma ku temu podstaw. - Ale jednocześnie prokurator w październiku 2014 roku powiadomił instytucje nadzorujące szpital o sprawie, efektem była ministerialna kontrola - podkreśla Małgorzata Wojciechowicz ze szczecińskiej prokuratury. Tłumaczy, że teraz czekają na dokumenty z ministerstwa.
- Nie wiem czego może dotyczyć to zawiadomienie. Być może związane jest z przeprowadzoną kontrolą, która wykazała coś o czym my jeszcze nie wiemy - mówi Wojciechowicz.
Joanna Woźnicka, rzeczniczka szpitala przy Unii Lubelskiej, któremu podlega klinika w której dokonano feralnego zabiegu, tłumaczy, że po decyzji ministerstwa mają 30 dni na przeniesienie obecnie leczonych tam pacjentów.
- Rodzice decydują w jakim ośrodku będą chcieli leczyć się dalej. Natomiast pary u których jest rozpoczęty proces leczenia, musi być ono dokończone - tłumaczy Woźnicka.
Dyrektor placówki przy Unii Lubelskiej nie komentuje sprawy w mediach. Głosu nie zabiera również rektor Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego, a rzeczniczka uczelni dziennikarzy odsyła do szpitala.
W oświadczeniu szpitala czytamy, że wewnętrzna kontrola potwierdziła błąd do jakiego doszło "w klinice kierowanej przez prof. dr hab. med. Rafała Kurzawę". Sam Kurzawa mówił nam we wtorek, że "nie odpowiada za to co dzieje się w laboratorium, ma ono swoje kierownictwo".
Jednocześnie profesor przeprowadza zabiegi in vitro w prywatnej klinice, która również realizuje program rządowy. Na jej stronie internetowej jest oświadczenie, w którym czytamy między innymi, że "centrum oraz jego specjaliści nie mają związku ze sprawą".
Gdy w ubiegłym roku rodzice zawiadomili prokuraturę, ta odmówiła wszczęcia śledztwa, bo uznała, że nie ma ku temu podstaw. - Ale jednocześnie prokurator w październiku 2014 roku powiadomił instytucje nadzorujące szpital o sprawie, efektem była ministerialna kontrola - podkreśla Małgorzata Wojciechowicz ze szczecińskiej prokuratury. Tłumaczy, że teraz czekają na dokumenty z ministerstwa.
- Nie wiem czego może dotyczyć to zawiadomienie. Być może związane jest z przeprowadzoną kontrolą, która wykazała coś o czym my jeszcze nie wiemy - mówi Wojciechowicz.
Joanna Woźnicka, rzeczniczka szpitala przy Unii Lubelskiej, któremu podlega klinika w której dokonano feralnego zabiegu, tłumaczy, że po decyzji ministerstwa mają 30 dni na przeniesienie obecnie leczonych tam pacjentów.
- Rodzice decydują w jakim ośrodku będą chcieli leczyć się dalej. Natomiast pary u których jest rozpoczęty proces leczenia, musi być ono dokończone - tłumaczy Woźnicka.
Dyrektor placówki przy Unii Lubelskiej nie komentuje sprawy w mediach. Głosu nie zabiera również rektor Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego, a rzeczniczka uczelni dziennikarzy odsyła do szpitala.
W oświadczeniu szpitala czytamy, że wewnętrzna kontrola potwierdziła błąd do jakiego doszło "w klinice kierowanej przez prof. dr hab. med. Rafała Kurzawę". Sam Kurzawa mówił nam we wtorek, że "nie odpowiada za to co dzieje się w laboratorium, ma ono swoje kierownictwo".
Jednocześnie profesor przeprowadza zabiegi in vitro w prywatnej klinice, która również realizuje program rządowy. Na jej stronie internetowej jest oświadczenie, w którym czytamy między innymi, że "centrum oraz jego specjaliści nie mają związku ze sprawą".