"Latająca forteca" może zostać podniesiona z dna Zalewu Szczecińskiego, a amerykańscy żołnierze zidentyfikowani.
- Ciąży na nas również odpowiedzialność śledcza, bo jeśli mamy do czynienia z zaginionymi, to musimy zrobić wszystko i zadbać o właściwe procedury, wszystko aby zabezpieczyć ślady biologiczne, żeby umożliwić identyfikację - mówi Evander Broekman.
Miejsce katastrofy jest traktowane de facto jako miejsce zbrodni. Wszelkie działania muszą być podejmowane w obecności prokuratora i za zgodą strony polskiej i amerykańskiej.
- Dla nas priorytetem są szczątki ludzkie. Podjęcie szczątków jest priorytetem i wymaga odpowiedniego podejścia do takiego miejsca zdarzenia. To zadanie jest trudniejsze, bo i samolot nie jest w całości - mówi profesor Andrzej Ossowski, kierownik Zakładu Medycyny Sądowej PUM.
Proces podnoszenia z dna będzie trudny, bo samolot nie jest kompletny - po niemieckim ostrzale miał eksplodować na wysokości 15 tysięcy stóp.
- To nie był zwykły bombowiec B-17, to był samolot wyposażony w specjalny radar, który wskazywał cel. Stąd Niemcy absolutnie postawili sobie zadanie strącić ten samolot prowadzący - dodaje Aleksander Ostasz, dyrektor Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu.
B-17, nazywany "latającą fortecą" to amerykański bombowiec. Ten odnaleziony na dnie Zalewu Szczecińskiego brał udział w niszczeniu niemieckiej fabryki benzyny syntetycznej w Policach. Historycy z Muzeum odtworzyli na podstawie dokumentów i zeznań świadków jego dokładną historię.
W bombardowaniu niemieckiej fabryki w 1944 r brało udział 149 takich maszyn, 17 nie wróciło z akcji.
- Ciąży na nas również odpowiedzialność śledcza, bo jeśli mamy do czynienia z zaginionymi, to musimy zrobić wszystko i zadbać o właściwe procedury, wszystko aby zabezpieczyć ślady biologiczne, żeby umożliwić identyfikację - mówi Evander Broekman.
To zadanie jest trudniejsze, bo i samolot nie jest w całości - mówi profesor Andrzej Ossowski, kierownik Zakładu Medycyny Sądowej PUM.