Rok po tym, gdy dwóch młodych - pochodzących z krajów arabskich - mężczyzn próbowało dokonać na niej gwałtu, Polka mieszkająca w Szwecji zdecydowała się mówić. Opowiada o przeżyciach tamtego wieczora, reakcji szwedzkiej policji i o tym, jakim krajem staje się miejsce, w którym szukała spokojnego życia.
Przemysław Gołyński (Radio Szczecin): - Pani Agnieszko, zanim przejdziemy do sedna sprawy i powodu, dla którego rozmawiamy... Od kiedy pani mieszka w Szwecji, jak się pani tutaj znalazła?
Agnieszka Wiśniewska: - Przyjechałam do Szwecji w 2007 roku i właściwie: nie były to powody ekonomiczne. Chciałam żyć spokojnie i wyczytałam w gazetach, że Szwecja jest świetnym krajem dla rodzin z dziećmi. Dlatego tu jestem.
- Jak pani sobie poradziła?
- Od razu, bez problemu! Znam język angielski, znalazłam pracę i prowadzę normalne życie: jak każde inne.
- Spotykamy się ze względu na to, co wydarzyło się rok temu. Zdecydowała się pani powiedzieć o tym dopiero teraz...
- To był zwykły "dzień jak co dzień": zakupy w sklepie, powrót do domu z reklamówką, w niej chleb i jedzenie dla kotów. Po drodze było ciemno, blisko domu spotkałam dwóch mężczyzn i poczułam się zagrożona. A ponieważ każda z kobiet boi się wyjść wieczorem, więc to poczucie wydawało mi się dość realne i niewymyślone. Było tak: ci mężczyźni mnie mijają, łapią za kurtkę i ciągną do lasu..., no i się zaczyna cała sytuacja...
- Gdzie to się dokładnie wydarzyło? W centrum miasta czy na jego obrzeżach?
- To obrzeża Sztokholmu, gmina Järfälla. Zabudowania, takie osiedle rodzinne. Nie na odludziu, nie w lesie, nie na uboczu! Samochody przejeżdżały. Dwieście metrów do mojego domu, tak, że było dość blisko. Zaczyna się walka! Właściwie nie od początku, bo na początku byłam w totalnym szoku i nie bardzo wiedziałam, co się dzieje. Nie reagowałam w ogóle i to było dla mnie przerażające, że nie potrafię krzyczeć, nie potrafię się ruszyć, nie potrafię się przeciwstawić. A oni ciągną mnie za kaptur kurtki do lasu. Zajęło mi chwilę, by zrozumieć, że jak nie zareaguję, to może być źle. Próbowali mnie rozebrać, nie za bardzo im to szło, więc zaczęło się bicie pięścią w brzuch, po to, bym się nie przeciwstawiała. Zaczęłam więc walczyć. Potem złapali mnie za włosy i bili głową o pień drzewa. Pewnie licząc na to, że zemdleję. Było ciężko. Nie widziałam ludzi, którzy mogliby mi pomóc. Przez cały czas myślałam o dzieciach, które czekają na mnie w domu i za chwilę zdadzą sobie sprawę, że te zakupy trwają chyba zbyt długo. Uderzające było dla mnie to, że ci chłopcy byli w wieku mojej najstarszej córki.
- Czy pani ich znała?
- Nie, nie znałam. Nigdy wcześniej ich nie spotkałam. Uderzający dla mnie był ponadto brak szacunku dla mojego życia, dla mnie: jako człowieka! Oni nie mieli żadnych hamulców. Sposób w jaki mnie potraktowali, kopali, bili... czułam się jak śmieć! Wiedziałam, że jestem śmieciem dla nich. I to, że jeżeli nie zareaguję, nic nie zrobię, to mogą mnie nawet zabić. Widziałam, że muszę coś zrobić.
- Czy ci młodzi chłopcy się czymś różnili? Coś mówili w trakcie tego napadu?
- Mówili łamanym szwedzkim, to nie byli Szwedzi. To byli obcokrajowcy. Ja nie widzę różnicy między Arabem a ludźmi z Afganistanu. Dla mnie to byli po prostu młodzi chłopcy pochodzenia arabskiego. Między sobą rozmawiali po arabsku. Do mnie raz krzyknęli tylko, żebym "zamknęła gębę i nie krzyczała". Generalnie mało mówili, więcej robili. Byli bardzo brutalni. Ja w życiu z czymś takim się nie spotkałam, żeby drugiego człowieka tak traktować i nie mieć szacunku dla ludzkiego życia. Ciągnęli mnie przez las, park, właściwie za nogi! Jednocześnie jeden próbował mnie rozebrać, podciągać bluzkę do góry. Gdy próbowałam się przeciwstawić, bił mnie pięścią w brzuch.
- Jak długo to trwało?
- Myślę, że 10-15 minut, nie dłużej. Ale w tamtym czasie, kiedy to wszystko trwało, wydawało mi się, że to trwa kilka godzin. Było zimno, był śnieg - ciągnęli mnie przez ten śnieg.
- Tak, czy inaczej - ktoś przechodził obok i została pani uratowana?
- W gazetach pisano, że ktoś przechodził, ale prawda jest taka, że gdy uderzali moją głową o drzewo i czułam, że krew zalewa mi twarz, że za chwilę zemdleję, to zobaczyłam kątem oka, że stoi niedaleko ciężarówka i kierowca robi jej obchód. Nie wiem, czy sprawdzał opony, coś tam sprawdzał. Ostatkiem sił po prostu krzyknęłam "Pomocy!" i mężczyzna się zatrzymał i rozglądał. On mnie nie widział w tym lesie, ale przestraszył na tyle przestępców, że oni mnie po prostu zostawili jak śmiecia i uciekli. W strachu leżałam twarzą w śniegu i bałam się ruszyć. Bałam się, że każdy ruch spowoduje, że oni wrócą i dokończą napad. Zajęło to kilka minut, zanim się odważyłam wyciągnąć telefon i najpierw zadzwonić do mojego Juana. Niespecjalnie to poszło, on nie rozumiał, co ja mówię, więc później był już telefon na policję i czekałam aż przyjadą.
- Czekała pani sama?
- Zupełnie sama i prosiłam policjanta podczas rozmowy telefonicznej, żeby się nie rozłączał, bo był dla mnie poczuciem bezpieczeństwa. Tak długo, jak miałam z nim kontakt, wydawało mi się, że on mnie ochroni, że nic złego mi się nie stanie. Siedziałam w śniegu i czekałam żeby przyjechali.
- I przyjechali w końcu?
- Przyjechali, to było kilka radiowozów. Policja była zaangażowana, było bardzo dużo ludzi. Były psy, była karetka pogotowia. Zajęto się mną, zebrano moje zakupy. Od razu próbowano znaleźć jakieś ślady. Pobierano mi próbki spod paznokci, ponieważ jednego z przestępców udało mi się podrapać po twarzy. Tam było bardzo dużo ludzi, którzy bardzo chcieli ich złapać.
- Czy została pani zawieziona do szpitala? Poddana obdukcji?
- Nie od razu, ponieważ odmówiłam jazdy do szpitala bez mojego partnera; gdy policja zajmowała się zabezpieczeniem całego miejsca przestępstwa, czekałam, aż mój partner przyjedzie. To zajęło około 20 minut. I dopiero wtedy, z nim, kiedy już uspokoiliśmy moje dzieci, które widziały, że coś się stało, pojechaliśmy. Sąsiedzi powiedzieli, że jest bardzo dużo policji, że coś się dzieje, że mama siedzi w lesie. Uspokoiliśmy dzieci i wtedy pojechaliśmy razem karetką do szpitala, gdzie zrobiono mi obdukcję oraz fotografię szkód na ciele.
- I rozumiem, że wróciła pani do domu?
- Tak, po kilku godzinach wróciłam do domu, a następnego dnia spotkałam się w szpitalu z psychologiem.
- Czy, kiedy wróciła pani do domu, trafiła pani pod opiekę psychologa?
- Nie, stwierdzono, że muszę się zgłosić do swojej przychodni, w swoim rejonie, gdzie psycholog musi mi udzielić pomocy i próbowałam kilkukrotnie nawiązać kontakt z psychologiem. Powiedziano mi, że muszę czekać, gdyż emigranci, którzy właśnie przyjechali ze swoich krajów, gdzie odbywa się wojna, są w tak dużej traumie, że są w pierwszej kolejności. Że służba zdrowia najpierw roztacza opiekę nad tymi ludźmi, a ja muszę czekać. I czekałam. Jedenaście miesięcy.
- Przepraszam, jak długo?
- Jedenaście miesięcy! Dopiero wtedy otrzymałam psychologa, kiedy razem z moim partnerem zagroziliśmy, że zwrócimy się do mediów i zaskarżymy psychologa i tą całą przychodnię psychologiczną. Kilkukrotnie pisałam do nich maile, że mam już myśli samobójcze, że potrzebuję naprawdę pomocy. Zajęło to 11 miesięcy...
- Co się stało, kiedy pani wróciła? Czy miała pani kontakt z policją? Czy policjanci przychodzili do pani, czy musiała pani składać zeznania ponownie? Informowali o etapie śledztwa jakie się toczy?
- Tylko raz do mnie zadzwoniono z policji i poproszono o złożenie dodatkowych zeznań przez telefon, podczas gdy byłam w domu ze swoimi dziećmi. Odmówiłam rozmowy telefonicznej, bo uznałam, że nie poradzę sobie psychicznie podczas rozmowy przez telefon, szczególnie, że moje dzieci wszystko słyszą. Poprosiłam o spotkanie na komisariacie policji. Że tam mogę wyjaśnić wszystko, jeżeli coś nie jest klarowne dla nich. Nikt nigdy więcej do mnie nie zadzwonił. W całej dokumentacji zdarzenia jest opisane, że jest jeden świadek. Rowerzysta, który przejeżdżał, który też się zatrzymał żeby mi pomóc, to jest zresztą mój sąsiad, Polak. Zostały podane jego dane, nikt nigdy się z nim nie kontaktował, nie pytali czy on coś widział, czy coś dostrzegł, czy coś pamięta. Policja nigdy się z nim nie skontaktowała.
- Czy przez to, że śledztwo utknęło w jednym miejscu, zdecydowała się pani o tym opowiedzieć otwarcie, publicznie?
- Tak, absolutnie. Nie zrobiłam tego dlatego, żeby nagle wszyscy się dowiedzieli co mi się stało rok temu. W międzyczasie, każdego dnia, człowiek czyta o osobach, które zostały zgwałcone. Ja nie zostałam zgwałcona jako kobieta, zostałam zgwałcona jako człowiek. Jest bardzo dużo kobiet, dziewczynek, gwałconych każdego dnia. Takie historie są opisane na Facebooku, na innych portalach społecznościowych. Stwierdziłam, że warto wyjść ze swoją twarzą, opowiedzieć swoją historię i dodać trochę odwagi reszcie. Może razem, my wszystkie kobiety... W tej chwili, po godzinie 18 każda z kobiet boi się wyjść na ulicę. Ludzie mają ze sobą pilniczki do paznokci, noże, spraye różne. Każdy boi się wyjść. Może razem jesteśmy w stanie coś zrobić, by Szwecja, szwedzka policja była w stanie nam zapewnić bezpieczeństwo.
- I w Szwecji i w Polsce mówi się, że pewne problemy związane z przemocą seksualną wobec kobiet są wyolbrzymione.
- Moja sytuacja nie była wyolbrzymiona. Jest dokumentacja medyczna, są papiery z policji. Są przecież historie, które czytałam, o zgwałconych trzy- czterolatkach, o gwałtach zbiorowych na kobietach, bardzo brutalnych gwałtach. To nie jest wyolbrzymiona sprawa. Gwałtów jest bardzo dużo. Nigdy nie czytałam, że jakaś kobieta czuła się zgwałcona, bo została klepnięta po pośladkach. Czytałam prawdziwe historie kobiet, którym zniszczono życie po gwałcie zbiorowym. Okaleczono ciało. Jest taki pisarz szwedzki, zapomniałam, jak się nazywa... on podobnie jak i Polacy mówił, że większość gwałtów rejestrowanych to są właśnie klepanie po pośladkach i nic więcej. Zmienił zdanie, kiedy jego własną córkę zgwałcono. W przyszłym tygodniu będzie przechodziła siódmą operację - tak okaleczono jej ciało. Nic tu nie jest wyolbrzymione. Te kobiety rzeczywiście istnieją i żyją.
- Przy okazji organizacji letnich festiwali rockowych ktoś wpadł na pomysł, żeby kobiety miały bransoletki z napisem: "Nie rusz mnie" albo: "Akceptuj mnie". Co pani na ten temat sądzi?
- Gdyby bransoletki te były w języku arabskim, może wtedy by trochę pomogły. Ale czy bransoletka mnie ochroni?! Nawet spray ochronny nie jest w stanie mnie ochronić. Problem jest dużo większy niż myślą ludzie w Polsce i w Europie. Żadna bransoletka nas nie ochroni, póki policja nie ma narzędzi! Dopóki nie ma ludzi, którzy są w stanie nas ochronić. Którzy są w stanie - od razu po napadzie - poszukiwać w grupie przestępców. Kogo oni mają szukać, jeżeli ci ludzie, którzy wjechali do Szwecji, nie są nigdzie zarejestrowani?! My nie wiemy jak oni się nazywają, bo oni przyjechali bez dokumentów. Nie mamy ich odcisków palców, kogo mamy więc szukać? Żadna bransoletka nas nie ochroni!
- Czy faktycznie problem, jeżeli chodzi o napastników, dotyczy wyłącznie ludzi ze wschodu?
- Gdy policja przyjechała na miejsce, to policjantka zapytała wprost: "czy byli to ludzie arabskiego pochodzenia?". Więc sama policja wie doskonale o tym, że minimum 90 procent wszystkich przestępstw na tle seksualnym popełniają "nieszwedzi" - tak bym powiedziała. Każdy o tym doskonale wie, tylko tę informację się zataja. Robi się wszystko, aby obecny rząd nie został oskarżony o to, że wpuszczono do Szwecji ludzi zupełnie innej kultury; kultury, która nie szanuje kobiet. Która pozwala na kopanie i bicie kobiety, na gwałcenie jej.
- Kiedy opowiadała pani o swoim przeżyciu w mediach społecznościowych to pani opis był czasami bardzo ostro krytykowany właśnie przez Szwedów. Dlaczego tak się dzieje?
- Dlatego, że większość Szwedów, dopóki ten problem nie dotknie ich osobiście, dopóki córka, żona nie zostanie zgwałcona... nie widzi problemu. Uważam, że Szwedzi są tak naiwnym narodem, że powinni zostać na arenie międzynarodowej jako państwo ubezwłasnowolnione. Ktoś musi pokazać Szwedom jak jest naprawdę. Szwedzi nie chcą widzieć prawdy, dopóki mają pracę, mają pensję, a ich dzieci chodzą do prywatnej szkoły. Szwed nie widzi problemu, Szwed chce pomóc całemu światu.
- Niewiele jest w Szwecji kobiet, które by w mediach społecznościowych tak otwarcie o tym pisały i mówiły.
- Kompletnie się tego nie boję, jestem typową Polką: co myślę, to mówię! Ja nie kłamię, są dokumenty potwierdzające, że to się wydarzyło. I tam nie ma nic o pochodzeniu przestępców, bo to jest zatajane. Policja nie może wyjść oficjalnie do mediów i powiedzieć: "To było dwóch mężczyzn pochodzenia arabskiego, którzy napadli tę kobietę". Ja uważam, że jeżeli mówi się prawdę, to trzeba stać za prawdą. Jeżeli nawet ktoś mnie skrytykuje i napisze, że nie muszę pisać o pochodzeniu, to ja chcę, żeby ludzie wiedzieli. Ostrzegam własne córki: "Pamiętajcie, bądźcie przewrażliwione, uważajcie na siebie wieczorem, a już szczególnie, kiedy widzicie 'nieszwedów' w pobliżu". Zagrożenie z ich strony jest dużo większe, niż zagrożenie ze strony Szwedów dobrze wychowanych, którzy też gwałcą, bo gwałciciele są wszędzie, ale to jest jednak inna kultura. Tu w Szwecji nie ma kultury gwałtu!
- Plany na przyszłość? I jak pani radzi sobie z traumą?
- Zaczęłam terapię psychologiczną miesiąc temu, więc droga jest dość długa. Nie opuszczam domu sama - zazwyczaj jestem z moim partnerem. Boję się, kiedy ktoś idzie za mną, ale generalnie: trzeba wyjść z domu i zacząć żyć od nowa. Pomagam wielu zgwałconym kobietom. Mamy ze sobą kontakt, rozmawiamy ze sobą. One pomagają mi bardziej niż psycholog. Wspieramy się nawzajem. Cały czas mam przy sobie spray, nielegalny w Szwecji, który legalnie zakupiłam w Polsce. Daje mi poczucie - być może złudne - poczucie bezpieczeństwa. Staram się unikać dużych skupisk ludzi. Zaczynam myśleć o powrocie do Polski.
- Bardzo dziękuję pani Agnieszko. Państwa i moim gościem była pani Agnieszka Wiśniewska, z pochodzenia szczecinianka, prawda?
- Oczywiście, dziękuję serdecznie.
Agnieszka Wiśniewska: - Przyjechałam do Szwecji w 2007 roku i właściwie: nie były to powody ekonomiczne. Chciałam żyć spokojnie i wyczytałam w gazetach, że Szwecja jest świetnym krajem dla rodzin z dziećmi. Dlatego tu jestem.
- Jak pani sobie poradziła?
- Od razu, bez problemu! Znam język angielski, znalazłam pracę i prowadzę normalne życie: jak każde inne.
- Spotykamy się ze względu na to, co wydarzyło się rok temu. Zdecydowała się pani powiedzieć o tym dopiero teraz...
- To był zwykły "dzień jak co dzień": zakupy w sklepie, powrót do domu z reklamówką, w niej chleb i jedzenie dla kotów. Po drodze było ciemno, blisko domu spotkałam dwóch mężczyzn i poczułam się zagrożona. A ponieważ każda z kobiet boi się wyjść wieczorem, więc to poczucie wydawało mi się dość realne i niewymyślone. Było tak: ci mężczyźni mnie mijają, łapią za kurtkę i ciągną do lasu..., no i się zaczyna cała sytuacja...
- Gdzie to się dokładnie wydarzyło? W centrum miasta czy na jego obrzeżach?
- To obrzeża Sztokholmu, gmina Järfälla. Zabudowania, takie osiedle rodzinne. Nie na odludziu, nie w lesie, nie na uboczu! Samochody przejeżdżały. Dwieście metrów do mojego domu, tak, że było dość blisko. Zaczyna się walka! Właściwie nie od początku, bo na początku byłam w totalnym szoku i nie bardzo wiedziałam, co się dzieje. Nie reagowałam w ogóle i to było dla mnie przerażające, że nie potrafię krzyczeć, nie potrafię się ruszyć, nie potrafię się przeciwstawić. A oni ciągną mnie za kaptur kurtki do lasu. Zajęło mi chwilę, by zrozumieć, że jak nie zareaguję, to może być źle. Próbowali mnie rozebrać, nie za bardzo im to szło, więc zaczęło się bicie pięścią w brzuch, po to, bym się nie przeciwstawiała. Zaczęłam więc walczyć. Potem złapali mnie za włosy i bili głową o pień drzewa. Pewnie licząc na to, że zemdleję. Było ciężko. Nie widziałam ludzi, którzy mogliby mi pomóc. Przez cały czas myślałam o dzieciach, które czekają na mnie w domu i za chwilę zdadzą sobie sprawę, że te zakupy trwają chyba zbyt długo. Uderzające było dla mnie to, że ci chłopcy byli w wieku mojej najstarszej córki.
- Czy pani ich znała?
- Nie, nie znałam. Nigdy wcześniej ich nie spotkałam. Uderzający dla mnie był ponadto brak szacunku dla mojego życia, dla mnie: jako człowieka! Oni nie mieli żadnych hamulców. Sposób w jaki mnie potraktowali, kopali, bili... czułam się jak śmieć! Wiedziałam, że jestem śmieciem dla nich. I to, że jeżeli nie zareaguję, nic nie zrobię, to mogą mnie nawet zabić. Widziałam, że muszę coś zrobić.
- Czy ci młodzi chłopcy się czymś różnili? Coś mówili w trakcie tego napadu?
- Mówili łamanym szwedzkim, to nie byli Szwedzi. To byli obcokrajowcy. Ja nie widzę różnicy między Arabem a ludźmi z Afganistanu. Dla mnie to byli po prostu młodzi chłopcy pochodzenia arabskiego. Między sobą rozmawiali po arabsku. Do mnie raz krzyknęli tylko, żebym "zamknęła gębę i nie krzyczała". Generalnie mało mówili, więcej robili. Byli bardzo brutalni. Ja w życiu z czymś takim się nie spotkałam, żeby drugiego człowieka tak traktować i nie mieć szacunku dla ludzkiego życia. Ciągnęli mnie przez las, park, właściwie za nogi! Jednocześnie jeden próbował mnie rozebrać, podciągać bluzkę do góry. Gdy próbowałam się przeciwstawić, bił mnie pięścią w brzuch.
- Jak długo to trwało?
- Myślę, że 10-15 minut, nie dłużej. Ale w tamtym czasie, kiedy to wszystko trwało, wydawało mi się, że to trwa kilka godzin. Było zimno, był śnieg - ciągnęli mnie przez ten śnieg.
- Tak, czy inaczej - ktoś przechodził obok i została pani uratowana?
- W gazetach pisano, że ktoś przechodził, ale prawda jest taka, że gdy uderzali moją głową o drzewo i czułam, że krew zalewa mi twarz, że za chwilę zemdleję, to zobaczyłam kątem oka, że stoi niedaleko ciężarówka i kierowca robi jej obchód. Nie wiem, czy sprawdzał opony, coś tam sprawdzał. Ostatkiem sił po prostu krzyknęłam "Pomocy!" i mężczyzna się zatrzymał i rozglądał. On mnie nie widział w tym lesie, ale przestraszył na tyle przestępców, że oni mnie po prostu zostawili jak śmiecia i uciekli. W strachu leżałam twarzą w śniegu i bałam się ruszyć. Bałam się, że każdy ruch spowoduje, że oni wrócą i dokończą napad. Zajęło to kilka minut, zanim się odważyłam wyciągnąć telefon i najpierw zadzwonić do mojego Juana. Niespecjalnie to poszło, on nie rozumiał, co ja mówię, więc później był już telefon na policję i czekałam aż przyjadą.
- Czekała pani sama?
- Zupełnie sama i prosiłam policjanta podczas rozmowy telefonicznej, żeby się nie rozłączał, bo był dla mnie poczuciem bezpieczeństwa. Tak długo, jak miałam z nim kontakt, wydawało mi się, że on mnie ochroni, że nic złego mi się nie stanie. Siedziałam w śniegu i czekałam żeby przyjechali.
- I przyjechali w końcu?
- Przyjechali, to było kilka radiowozów. Policja była zaangażowana, było bardzo dużo ludzi. Były psy, była karetka pogotowia. Zajęto się mną, zebrano moje zakupy. Od razu próbowano znaleźć jakieś ślady. Pobierano mi próbki spod paznokci, ponieważ jednego z przestępców udało mi się podrapać po twarzy. Tam było bardzo dużo ludzi, którzy bardzo chcieli ich złapać.
- Czy została pani zawieziona do szpitala? Poddana obdukcji?
- Nie od razu, ponieważ odmówiłam jazdy do szpitala bez mojego partnera; gdy policja zajmowała się zabezpieczeniem całego miejsca przestępstwa, czekałam, aż mój partner przyjedzie. To zajęło około 20 minut. I dopiero wtedy, z nim, kiedy już uspokoiliśmy moje dzieci, które widziały, że coś się stało, pojechaliśmy. Sąsiedzi powiedzieli, że jest bardzo dużo policji, że coś się dzieje, że mama siedzi w lesie. Uspokoiliśmy dzieci i wtedy pojechaliśmy razem karetką do szpitala, gdzie zrobiono mi obdukcję oraz fotografię szkód na ciele.
- I rozumiem, że wróciła pani do domu?
- Tak, po kilku godzinach wróciłam do domu, a następnego dnia spotkałam się w szpitalu z psychologiem.
- Czy, kiedy wróciła pani do domu, trafiła pani pod opiekę psychologa?
- Nie, stwierdzono, że muszę się zgłosić do swojej przychodni, w swoim rejonie, gdzie psycholog musi mi udzielić pomocy i próbowałam kilkukrotnie nawiązać kontakt z psychologiem. Powiedziano mi, że muszę czekać, gdyż emigranci, którzy właśnie przyjechali ze swoich krajów, gdzie odbywa się wojna, są w tak dużej traumie, że są w pierwszej kolejności. Że służba zdrowia najpierw roztacza opiekę nad tymi ludźmi, a ja muszę czekać. I czekałam. Jedenaście miesięcy.
- Przepraszam, jak długo?
- Jedenaście miesięcy! Dopiero wtedy otrzymałam psychologa, kiedy razem z moim partnerem zagroziliśmy, że zwrócimy się do mediów i zaskarżymy psychologa i tą całą przychodnię psychologiczną. Kilkukrotnie pisałam do nich maile, że mam już myśli samobójcze, że potrzebuję naprawdę pomocy. Zajęło to 11 miesięcy...
- Co się stało, kiedy pani wróciła? Czy miała pani kontakt z policją? Czy policjanci przychodzili do pani, czy musiała pani składać zeznania ponownie? Informowali o etapie śledztwa jakie się toczy?
- Tylko raz do mnie zadzwoniono z policji i poproszono o złożenie dodatkowych zeznań przez telefon, podczas gdy byłam w domu ze swoimi dziećmi. Odmówiłam rozmowy telefonicznej, bo uznałam, że nie poradzę sobie psychicznie podczas rozmowy przez telefon, szczególnie, że moje dzieci wszystko słyszą. Poprosiłam o spotkanie na komisariacie policji. Że tam mogę wyjaśnić wszystko, jeżeli coś nie jest klarowne dla nich. Nikt nigdy więcej do mnie nie zadzwonił. W całej dokumentacji zdarzenia jest opisane, że jest jeden świadek. Rowerzysta, który przejeżdżał, który też się zatrzymał żeby mi pomóc, to jest zresztą mój sąsiad, Polak. Zostały podane jego dane, nikt nigdy się z nim nie kontaktował, nie pytali czy on coś widział, czy coś dostrzegł, czy coś pamięta. Policja nigdy się z nim nie skontaktowała.
- Czy przez to, że śledztwo utknęło w jednym miejscu, zdecydowała się pani o tym opowiedzieć otwarcie, publicznie?
- Tak, absolutnie. Nie zrobiłam tego dlatego, żeby nagle wszyscy się dowiedzieli co mi się stało rok temu. W międzyczasie, każdego dnia, człowiek czyta o osobach, które zostały zgwałcone. Ja nie zostałam zgwałcona jako kobieta, zostałam zgwałcona jako człowiek. Jest bardzo dużo kobiet, dziewczynek, gwałconych każdego dnia. Takie historie są opisane na Facebooku, na innych portalach społecznościowych. Stwierdziłam, że warto wyjść ze swoją twarzą, opowiedzieć swoją historię i dodać trochę odwagi reszcie. Może razem, my wszystkie kobiety... W tej chwili, po godzinie 18 każda z kobiet boi się wyjść na ulicę. Ludzie mają ze sobą pilniczki do paznokci, noże, spraye różne. Każdy boi się wyjść. Może razem jesteśmy w stanie coś zrobić, by Szwecja, szwedzka policja była w stanie nam zapewnić bezpieczeństwo.
- I w Szwecji i w Polsce mówi się, że pewne problemy związane z przemocą seksualną wobec kobiet są wyolbrzymione.
- Moja sytuacja nie była wyolbrzymiona. Jest dokumentacja medyczna, są papiery z policji. Są przecież historie, które czytałam, o zgwałconych trzy- czterolatkach, o gwałtach zbiorowych na kobietach, bardzo brutalnych gwałtach. To nie jest wyolbrzymiona sprawa. Gwałtów jest bardzo dużo. Nigdy nie czytałam, że jakaś kobieta czuła się zgwałcona, bo została klepnięta po pośladkach. Czytałam prawdziwe historie kobiet, którym zniszczono życie po gwałcie zbiorowym. Okaleczono ciało. Jest taki pisarz szwedzki, zapomniałam, jak się nazywa... on podobnie jak i Polacy mówił, że większość gwałtów rejestrowanych to są właśnie klepanie po pośladkach i nic więcej. Zmienił zdanie, kiedy jego własną córkę zgwałcono. W przyszłym tygodniu będzie przechodziła siódmą operację - tak okaleczono jej ciało. Nic tu nie jest wyolbrzymione. Te kobiety rzeczywiście istnieją i żyją.
- Przy okazji organizacji letnich festiwali rockowych ktoś wpadł na pomysł, żeby kobiety miały bransoletki z napisem: "Nie rusz mnie" albo: "Akceptuj mnie". Co pani na ten temat sądzi?
- Gdyby bransoletki te były w języku arabskim, może wtedy by trochę pomogły. Ale czy bransoletka mnie ochroni?! Nawet spray ochronny nie jest w stanie mnie ochronić. Problem jest dużo większy niż myślą ludzie w Polsce i w Europie. Żadna bransoletka nas nie ochroni, póki policja nie ma narzędzi! Dopóki nie ma ludzi, którzy są w stanie nas ochronić. Którzy są w stanie - od razu po napadzie - poszukiwać w grupie przestępców. Kogo oni mają szukać, jeżeli ci ludzie, którzy wjechali do Szwecji, nie są nigdzie zarejestrowani?! My nie wiemy jak oni się nazywają, bo oni przyjechali bez dokumentów. Nie mamy ich odcisków palców, kogo mamy więc szukać? Żadna bransoletka nas nie ochroni!
- Czy faktycznie problem, jeżeli chodzi o napastników, dotyczy wyłącznie ludzi ze wschodu?
- Gdy policja przyjechała na miejsce, to policjantka zapytała wprost: "czy byli to ludzie arabskiego pochodzenia?". Więc sama policja wie doskonale o tym, że minimum 90 procent wszystkich przestępstw na tle seksualnym popełniają "nieszwedzi" - tak bym powiedziała. Każdy o tym doskonale wie, tylko tę informację się zataja. Robi się wszystko, aby obecny rząd nie został oskarżony o to, że wpuszczono do Szwecji ludzi zupełnie innej kultury; kultury, która nie szanuje kobiet. Która pozwala na kopanie i bicie kobiety, na gwałcenie jej.
- Kiedy opowiadała pani o swoim przeżyciu w mediach społecznościowych to pani opis był czasami bardzo ostro krytykowany właśnie przez Szwedów. Dlaczego tak się dzieje?
- Dlatego, że większość Szwedów, dopóki ten problem nie dotknie ich osobiście, dopóki córka, żona nie zostanie zgwałcona... nie widzi problemu. Uważam, że Szwedzi są tak naiwnym narodem, że powinni zostać na arenie międzynarodowej jako państwo ubezwłasnowolnione. Ktoś musi pokazać Szwedom jak jest naprawdę. Szwedzi nie chcą widzieć prawdy, dopóki mają pracę, mają pensję, a ich dzieci chodzą do prywatnej szkoły. Szwed nie widzi problemu, Szwed chce pomóc całemu światu.
- Niewiele jest w Szwecji kobiet, które by w mediach społecznościowych tak otwarcie o tym pisały i mówiły.
- Kompletnie się tego nie boję, jestem typową Polką: co myślę, to mówię! Ja nie kłamię, są dokumenty potwierdzające, że to się wydarzyło. I tam nie ma nic o pochodzeniu przestępców, bo to jest zatajane. Policja nie może wyjść oficjalnie do mediów i powiedzieć: "To było dwóch mężczyzn pochodzenia arabskiego, którzy napadli tę kobietę". Ja uważam, że jeżeli mówi się prawdę, to trzeba stać za prawdą. Jeżeli nawet ktoś mnie skrytykuje i napisze, że nie muszę pisać o pochodzeniu, to ja chcę, żeby ludzie wiedzieli. Ostrzegam własne córki: "Pamiętajcie, bądźcie przewrażliwione, uważajcie na siebie wieczorem, a już szczególnie, kiedy widzicie 'nieszwedów' w pobliżu". Zagrożenie z ich strony jest dużo większe, niż zagrożenie ze strony Szwedów dobrze wychowanych, którzy też gwałcą, bo gwałciciele są wszędzie, ale to jest jednak inna kultura. Tu w Szwecji nie ma kultury gwałtu!
- Plany na przyszłość? I jak pani radzi sobie z traumą?
- Zaczęłam terapię psychologiczną miesiąc temu, więc droga jest dość długa. Nie opuszczam domu sama - zazwyczaj jestem z moim partnerem. Boję się, kiedy ktoś idzie za mną, ale generalnie: trzeba wyjść z domu i zacząć żyć od nowa. Pomagam wielu zgwałconym kobietom. Mamy ze sobą kontakt, rozmawiamy ze sobą. One pomagają mi bardziej niż psycholog. Wspieramy się nawzajem. Cały czas mam przy sobie spray, nielegalny w Szwecji, który legalnie zakupiłam w Polsce. Daje mi poczucie - być może złudne - poczucie bezpieczeństwa. Staram się unikać dużych skupisk ludzi. Zaczynam myśleć o powrocie do Polski.
- Bardzo dziękuję pani Agnieszko. Państwa i moim gościem była pani Agnieszka Wiśniewska, z pochodzenia szczecinianka, prawda?
- Oczywiście, dziękuję serdecznie.
Dodaj komentarz 8 komentarzy
I jak ktokolwiek ma czelność stawać na pl. Lotników z transparentem powitalnym lub, co gorsza, zbijać kapitał polityczny.
I co na to tęskniące za imigrantami lewako-liberały?
No tak, oczywiście, przecież żaden Polak nigdy nie zgwałcił żadnej kobiety. Co to jest w ogóle gwałt, coś takiego w Polsce istnieje? A, no tak, jak Polak zgwałci to nie jest gwałt tylko końskie zaloty, bo został sprowokowany i musiał odreagować, a poza tym przecież kobiety to lubią, prawda? Nie to co ci imigranci co gwałcą i nawet nie podziękują.
Czy gdyby zgwałcił ją rodowity szwed to też miałaby swój artykuł w Radiu Szczecin? Albo polak? Wtedy też byłby problem czy tylko gwałty robione przez arabów?
Szczujecie na muzułmanów (jakby faktycznie żaden Polak nigdy żadnej kobiety nie zgwałcił), a nie interesuje was kwestia masowego grobu pod szczecińskim Zamkiem?
Strasznie dużo komentarzy od lewactwa. Zwróćcie matoły uwagę że sama policja w Szwecji podaje, że ponad 90 % gwałtów ( niektóre źródła podają 94% ) jest dokonywanych przez ,, młodzieńców pochodzenia arabskiego ,,. Niedługo nie będzie można dotrzeć do tych statystyk bo CHORA poprawność polityczna zabrania podawania takich faktów. Gwałtów w Szwecji (,,stolicy gwałtów,,) jest tysiące. Zrozumcie, że na 1000 gwałtów ok. 940 jest dokonywanych przez przybyszów z - mniej lub bardziej - północnej Afryki , a 60 przez wszystkich ,,innych,, przedstawicieli świata. O kim więc ma być artykuł / wywiad. Według was najlepiej było by obwinić za te przestępstwa Europejczyków, aby przypadkiem nie urazić faktycznych zbrodniarzy. Żal mi was. Kobieta przeszła wiele więc przynajmniej się odp...owiednio zachowajcie.
Niestety znam te osobe od wielu lat, niestety bo jej zycie zbudowane jest na nienawisci,wyobrazni i nie zawsze prawdzie. Szkoda bo w ten sposob trace wiare w takie artykuly i co w nich pisza. Przykro mi dla osob,ktore wierza w jej opowiesci zreszta nie pierwsze .....
Jak mnie szkoda, że dopiero teraz mogę napisać do nieświadomych kobiet, które zostały zgwałcone. Nie polecam psychologów i psychoterapetów. Jestem pewien, że pomóc może tylko Bóg jedyny w trzech osobach.