Współrzędne tego wypadku zapamięta do końca życia, bo jego życie zależało właśnie od zapamiętania tych kilku cyfr. Tak szczeciński żeglarz Radosław Kowalczyk opisuje dramatyczne chwile wypadku na trasie regat samotników Mini Transat, po którym musiał wycofać się z wyścigu.
W liście żeglarz pisze, że mogła to być skrzynka albo beczka. Jedno jest pewne, uderzenie było tak silne, że przechyliło jacht jak łupinę orzecha i na pokład wdarła się lodowata woda.
Pod wodą w ciągu kilku sekund znalazły się kanistry, worki z zapasowymi żaglami i - co najgorsze - baterie. Nim padło zasilanie Kowalczyk zdążył zrobić dwie rzeczy - zapamiętać wyświetlone na ekranie GPS położenie i nadać sygnał "Mayday" ze swoją pozycją.
Dzięki temu tonącą jednostkę namierzył inny jacht i historia zakończyła się szczęśliwie - ewakuacją szczecinianina.
Żeglarz jest już bezpieczny, na pokładzie statku handlowego wraca do portu w Las Palmas. Powinien dopłynąć tam w środę do północy.
Regaty samotników Mini Transat odbywają się od 1977 roku. Trasę przez Atlantyk żeglarze pokonują samotnie na 6,5 metrowych łodziach.