Nie ma potrzeby, by prezydent Szczecina spotykał się z radnymi komisji rewizyjnej - mówi Piotr Krzystek i wysyła zastępstwo. Światło na sprawę feralnej rozbudowy Centrum Żeglarskiego w Szczecinie-Dąbiu mieli rzucić: sekretarz miasta i zastępca prezydenta, którzy w poniedziałek odpowiadali na pytania komisji.
Ryszard Słoka i Krzysztof Soska nie znali odpowiedzi na część pytań. Wciąż nie wiadomo więc, dlaczego po bankructwie wykonawcy miasto nie naliczyło kar umownych.
Zagadką jest też to, dlaczego urzędnicy nie zerwali umowy z Unipolem, mimo że zaraz po jej podpisaniu, do magistratu zaczęli zgłaszać się wierzyciele tej firmy.
Sekretarz Ryszard Słoka tłumaczył, że odpowiadał za kontrolę inwestycji, a nie jej przebieg. - Nie wiem, ale oczywiście mogę się dowiedzieć, bo to nie o to chodzi, abym nie wiedział. Nie brałem jednak w tym udziału. To pytanie nie może jednak pozostać bez odpowiedzi.
Zastępca prezydenta Szczecina Krzysztof Soska ocenił, że urząd najprawdopodobniej padł ofiarą oszustwa.
- Wiele wskazuje na to, że strona tego przedsięwzięcia w postaci prywatnego przedsiębiorstwa, od początku chciała oszukać miasto. Prawdopodobnym wyjaśnieniem tego problemu jest to, że naszym urzędnikom do głowy nie przyszło, że ktoś może w tak bezczelny sposób próbować wyciągnąć pieniądze z miasta, czyli po skonsumowaniu jakiejś kwoty pieniędzy świadomie idąc w upadłość firmy - mówił Soska.
Miasto wiedziało jaka jest kondycja firmy. Dlaczego nie zerwało umowy? Odpowiedź na to pytanie przygotuje sekretarz. Ryszard Słoka ma też dostarczyć radnym protokoły z urzędowych narad dotyczących rozbudowy mariny w Dąbiu. Jednocześnie śledztwo prowadzi prokuratura.
Jak dotąd wiemy, że wykonawca, czyli firma Unipol sztucznie zawyżyła koszty budowy. Taki harmonogram podpisali urzędnicy. Gdy miasto zapłaciło część wynagrodzenia Unipol zszedł z placu budowy, ogłaszając upadłość.
Roboty miały zakończyć się w 2011 roku. Urząd szacuje, że opóźnią się o cztery lata.
Zagadką jest też to, dlaczego urzędnicy nie zerwali umowy z Unipolem, mimo że zaraz po jej podpisaniu, do magistratu zaczęli zgłaszać się wierzyciele tej firmy.
Sekretarz Ryszard Słoka tłumaczył, że odpowiadał za kontrolę inwestycji, a nie jej przebieg. - Nie wiem, ale oczywiście mogę się dowiedzieć, bo to nie o to chodzi, abym nie wiedział. Nie brałem jednak w tym udziału. To pytanie nie może jednak pozostać bez odpowiedzi.
Zastępca prezydenta Szczecina Krzysztof Soska ocenił, że urząd najprawdopodobniej padł ofiarą oszustwa.
- Wiele wskazuje na to, że strona tego przedsięwzięcia w postaci prywatnego przedsiębiorstwa, od początku chciała oszukać miasto. Prawdopodobnym wyjaśnieniem tego problemu jest to, że naszym urzędnikom do głowy nie przyszło, że ktoś może w tak bezczelny sposób próbować wyciągnąć pieniądze z miasta, czyli po skonsumowaniu jakiejś kwoty pieniędzy świadomie idąc w upadłość firmy - mówił Soska.
Miasto wiedziało jaka jest kondycja firmy. Dlaczego nie zerwało umowy? Odpowiedź na to pytanie przygotuje sekretarz. Ryszard Słoka ma też dostarczyć radnym protokoły z urzędowych narad dotyczących rozbudowy mariny w Dąbiu. Jednocześnie śledztwo prowadzi prokuratura.
Jak dotąd wiemy, że wykonawca, czyli firma Unipol sztucznie zawyżyła koszty budowy. Taki harmonogram podpisali urzędnicy. Gdy miasto zapłaciło część wynagrodzenia Unipol zszedł z placu budowy, ogłaszając upadłość.
Roboty miały zakończyć się w 2011 roku. Urząd szacuje, że opóźnią się o cztery lata.