Jak co roku w Sylwestra dużo pracy mieli ratownicy medyczni zabezpieczający miejską imprezę oraz lekarze dyżurujący na oddziałach ratunkowych.
Nie ma jeszcze statystyk, ale szacuje się, że interwencji było kilkadziesiąt - głównie wynikały one z najgorszego możliwego połączenia - fajerwerków z alkoholem.
- Pięć metrów od nas ktoś postawił wieżyczkę strzelającą żywym ogniem. Ludzie nie mają wyobraźni - mówi jeden z uczestników zabawy.
- Trzymałem dłużej petardę, żeby wybuch był opóźniony i przeholowałem - opowiada jeden z poszkodowanych.
- Ludzie nie obchodzą się ostrożnie z petardami, które są najniebezpieczniejsze. Zdarzyły się też poparzenia - mówi Dominik Waś, ratownik dyżurujący na Jasnych Błoniach.
W zdecydowanej większości przypadków wystarczył opatrunek. Na oddział ratunkowy szpitala przy Unii Lubelskiej w Szczecinie przewieziono tylko pięć osób. Zdaniem lekarzy to mniej niż na co dzień.
- Te wszystkie urazy nie były bardzo poważne. W porównaniu z zeszłymi latami jest zdecydowanie mniej pacjentów. Oprócz urazów rąk, są też urazy kończyn, głowy, nosa - także w wyniku upadków i pobić. Na co dzień bywa ich więcej - tłumaczy doktor Łukasz Błaszczyk.
- To są rany trudne do leczenia, bo następuje rozerwanie tkanek. Jest element wybuchu i uszkodzenia termicznego. Duże rany od petard powodują po wygojeniu znaczne upośledzenie funkcji ręki - mówi doktor Wojciech Jagielski, chirurg.
Imprezy sylwestrowe w regionie można uznać za spokojne - policja nie odnotowała żadnych poważniejszych wypadków.
- Pięć metrów od nas ktoś postawił wieżyczkę strzelającą żywym ogniem. Ludzie nie mają wyobraźni - mówi jeden z uczestników zabawy.
- Trzymałem dłużej petardę, żeby wybuch był opóźniony i przeholowałem - opowiada jeden z poszkodowanych.
- Ludzie nie obchodzą się ostrożnie z petardami, które są najniebezpieczniejsze. Zdarzyły się też poparzenia - mówi Dominik Waś, ratownik dyżurujący na Jasnych Błoniach.
W zdecydowanej większości przypadków wystarczył opatrunek. Na oddział ratunkowy szpitala przy Unii Lubelskiej w Szczecinie przewieziono tylko pięć osób. Zdaniem lekarzy to mniej niż na co dzień.
- Te wszystkie urazy nie były bardzo poważne. W porównaniu z zeszłymi latami jest zdecydowanie mniej pacjentów. Oprócz urazów rąk, są też urazy kończyn, głowy, nosa - także w wyniku upadków i pobić. Na co dzień bywa ich więcej - tłumaczy doktor Łukasz Błaszczyk.
- To są rany trudne do leczenia, bo następuje rozerwanie tkanek. Jest element wybuchu i uszkodzenia termicznego. Duże rany od petard powodują po wygojeniu znaczne upośledzenie funkcji ręki - mówi doktor Wojciech Jagielski, chirurg.
Imprezy sylwestrowe w regionie można uznać za spokojne - policja nie odnotowała żadnych poważniejszych wypadków.
W zdecydowanej większości przypadków wystarczył opatrunek. Na oddział ratunkowy szpitala przy Unii Lubelskiej w Szczecinie przewieziono tylko pięć osób. Zdaniem lekarzy to mniej niż na co dzień.
- Trzymałem dłużej petardę, żeby wybuch był opóźniony i przeholowałem - opowiada jeden z poszkodowanych.
Nie ma jeszcze statystyk, ale szacuje się, że interwencji było kilkadziesiąt - głównie wynikały one z najgorszego możliwego połączenia - fajerwerków z alkoholem.