Rewolucję systemu finansowego kraju zapowiedziała na konwencji wyborczej w Poznaniu premier Ewa Kopacz.
Zadeklarowała, że jej partia - Platforma Obywatelska - wprowadzi jednolity podatek PIT w wysokości 10 proc., zlikwiduje składki na ZUS i NFZ, zwalczy umowy śmieciowe i etaty związkowe, ustanowi minimalną stawkę godzinową nie mniejszą niż 12 zł oraz wprowadzi bon refundacyjny na leki dla trzech milionów Polaków.
- Nawet ci którzy mówią, że żyje im się lepiej, mówią "ale chcemy więcej". I ludzie mają rację, bo wyglądając przez swoje okna, jadąc samochodem, widzą zbliżający się zachód. A w swoich domach i we własnych kieszeniach nadal mają wschód. Polacy dzisiaj muszą poczuć tę dobrą zmianę również u siebie w kieszeniach czy na swoich kontach - przemawiała Kopacz.
Premier przekonywała, że to realny plan, bo pisany przez dwóch "sknerusów" - Janusza Lewandowskiego, szefa Rady Gospodarczej przy premierze oraz ministra finansów Mateusza Szczurka.
- Mówię do nich: "Polacy muszą zarabiać więcej", a oni odpowiadają "No jak to, przecież płace minimalną zwiększyliśmy z 900 zł w roku 2007 do ponad 1800". Mówię im: "Ale to jeszcze za mało" - opowiadała premier Kopacz.
Janusz Lewandowski zapewniał, że po odpowiednich reformach rynku pracy, koszty wszystkich zmian nie przekroczą 10 mld zł.
W obietnice premier Ewy Kopacz nie wierzy poseł PiS ze Szczecina Leszek Dobrzyński.
- Dorzuciłbym do tego całkowite zniesienie podatków, darmowe ubezpieczenie samochodu i mieszkań. Obawiam się jednak, że nawet trzy złote pociągi znalezione pod Wałbrzychem mogą nie wystarczyć do realizacji tych pomysłów - komentuje Dobrzyński.
Platforma Obywatelska, która rządzi od ośmiu lat, wiele razy obiecywała obniżki. Dotąd jednak podatki były podwyższane, np. VAT, akcyza na alkohol i papierosy czy składka rentowa.
- Nawet ci którzy mówią, że żyje im się lepiej, mówią "ale chcemy więcej". I ludzie mają rację, bo wyglądając przez swoje okna, jadąc samochodem, widzą zbliżający się zachód. A w swoich domach i we własnych kieszeniach nadal mają wschód. Polacy dzisiaj muszą poczuć tę dobrą zmianę również u siebie w kieszeniach czy na swoich kontach - przemawiała Kopacz.
Premier przekonywała, że to realny plan, bo pisany przez dwóch "sknerusów" - Janusza Lewandowskiego, szefa Rady Gospodarczej przy premierze oraz ministra finansów Mateusza Szczurka.
- Mówię do nich: "Polacy muszą zarabiać więcej", a oni odpowiadają "No jak to, przecież płace minimalną zwiększyliśmy z 900 zł w roku 2007 do ponad 1800". Mówię im: "Ale to jeszcze za mało" - opowiadała premier Kopacz.
Janusz Lewandowski zapewniał, że po odpowiednich reformach rynku pracy, koszty wszystkich zmian nie przekroczą 10 mld zł.
W obietnice premier Ewy Kopacz nie wierzy poseł PiS ze Szczecina Leszek Dobrzyński.
- Dorzuciłbym do tego całkowite zniesienie podatków, darmowe ubezpieczenie samochodu i mieszkań. Obawiam się jednak, że nawet trzy złote pociągi znalezione pod Wałbrzychem mogą nie wystarczyć do realizacji tych pomysłów - komentuje Dobrzyński.
Platforma Obywatelska, która rządzi od ośmiu lat, wiele razy obiecywała obniżki. Dotąd jednak podatki były podwyższane, np. VAT, akcyza na alkohol i papierosy czy składka rentowa.