W nocy z 24 na 25 stycznia 1971 roku zakończyło się spotkanie strajkujących stoczniowców z pierwszym sekretarzem PZPR Edwardem Gierkiem. Był to pierwszy przypadek w bloku komunistycznym, gdzie władze negocjowały z robotnikami.
- Szczecinianie stworzyli taką receptę na udany strajk, bez ofiar, w którym daje się cokolwiek wynegocjować i władza dotrzymuje zdania. Przynajmniej przez jakiś czas. Bo władza totalitarna czy autorytarna, bardzo szybko wycofuje się z wszelkich swoich zobowiązań i tak wtedy też się stało. Ale przynajmniej przez jakiś czas ludzie poczuli, że coś od nich zależy, stali się podmiotem - mówi Kuchcińska-Kurcz.
Na czele strajku stał Edmund Bałuka, którego później władze komunistyczne zmusiły do emigracji - mówi Krzysztof Kowalczyk, dyrektor Archiwum Państwowego w Szczecinie.
- Edmund Bałuka był takim charyzmatycznym, robotniczym przywódcą. Gdybym miał określić jego poglądy, to bym powiedział, że to był antykomunista, a z drugiej strony to był socjalista. On głęboko wierzył w system socjalistyczny. Łatkę ekstremisty, trockisty, przypięła mu głównie Służba Bezpieczeństwa. Aczkolwiek w tych swoich poglądach był radykalny, to też trzeba powiedzieć - mówi Kowalczyk.
Strajk wybuchł 22 stycznia po tym, jak w szczecińskiej prasie ukazały się artykuły o tym, że stoczniowcy podjęli zobowiązania, ku chwale partyjnej organizacji. Chociaż głównym postulatem był ten, który mówił o powrocie cen do stanu z 12 grudnia 1970 roku.
Spotkanie, w którym brał udział m.in. premier Piotr Jaroszewicz i szef MON-u Wojciech Jaruzelski, trwało 8 godzin - mówi Agnieszka Kuchcińska-Kurcz z Centrum Dialogu Przełomy.