Brytyjski rząd zapowiedział rekordowe obniżki podatków, największe od pół wieku. Gabinet Liz Truss obiecuje, że to napędzi wzrost i wesprze przedsiębiorczość.
"Niesamowite. Jakbyśmy mieli zupełnie nowy rząd" - tak na gorąco komentował to w BBC Paul Johnson, szef wpływowego think tanku Institute for Fiscal Studies.
Nowy minister finansów Kwasi Kwarteng zapowiedział największe obniżki podatków od pół wieku. Stawka podstawowa pójdzie w dół o jeden punkt, do 19 proc. "To oznacza obniżkę podatków dla 31 milionów ludzi - już za parę miesięcy" - mówił Kwasi Kwarteng. Do tego dochodzi np. likwidacja najwyższej stawki podatkowej i koniec z limitami premii dla bankierów.
Na liście zmian zapowiedzianych przez nowy rząd są też między innymi: odwołanie podwyżki składki ubezpieczeniowej i podatku dla firm, a także zaostrzone zasady pobierania zasiłków i rezygnacja z podwyżki akcyzy na alkohol. "Potrzebujemy nowego podejścia na nową erę" - mówił minister finansów.
Rozpędzenie gospodarki, napływ inwestycji i uwolnienie przedsiębiorczości Brytyjczyków - tak ma wyglądać Brytania po reformach rządu Liz Truss. To powrót do myślenia bliskiego ery Margaret Thatcher i zerwanie z retoryką czasów Borisa Johnsona i Theresy May, którzy przekonywali o potrzebie wydawania pieniędzy w celu wyrównywania szans i niwelowania nierówności społecznych.
Według think tanków Institute for Fiscal Studies i Resolution Foundation, na zmianach w podatkach zyskają przede wszystkim najzamożniejsi. Rząd tłumaczy, że to oni generują wzrost gospodarczy, więc więcej pieniędzy w ich kieszeniach pomoże też innym.
Plany nowego rządu ciepło przyjęło CBI, największy na Wyspach związek przedsiębiorców. CBI jest przekonane, że nowe podejście będzie sprzyjać rozwojowi gospodarczemu.
Brytyjska Izba Handlowa chwali "odważny krok", szczególnie rezygnację z podwyżki składki na ubezpieczenie. Szef wpływowego, wolnorynkowego Institute for Economic Affairs nie kryje optymizmu: "To jest bardzo zachęcający początek, ale rząd nie powinien spuszczać nogi z gazu" - stwierdził Mark Littlewood.
Opozycja przekonuje, że to powrót do nieskutecznej - jej zdaniem - teorii nazywanej przez krytyków "ekonomią skapywania" ("trickle-down-economics"). Lewica zwracała uwagę, że Konserwatyści rządzą krajem od 2010 roku. "To przyznanie się do 12 lat gospodarczej klęski" - mówiła Rachel Reeves, minister finansów w gabinecie cieni.
Alison Thewlis ze Szkockiej Partii Narodowej również nie kryła sceptycyzmu. " Cięcia podatków dla bogatych, wielkie premier dla bankierów i niski podatek dla firm miałyby magicznie uratować tonącą gospodarkę?" - pytała retorycznie.
Większość ekonomistów jest zgodna: brytyjski rząd podejmuje właśnie duże ryzyko. Jeśli się nie uda - nie będzie wzrostu, będzie za to jeszcze wyższe zadłużenie. BBC i Guardian piszą, że wątpliwości ma też część posłów konserwatywnych. Jeden z nich, Julian Smith, publicznie skrytykował pomysł, by w kryzysie obniżać podatki dla najbogatszych.
Rynek zareagował nerwowo. Funt osłabł w stosunku do dolara i euro.
Obniżka podatków na podobną skalę miała w Królestwie miejsce w 1972 roku, gdy ministrem finansów był konserwatysta Anthony Barber. Ogłosił on wtedy tzw. "pęd ku wzrostowi", by przeciwdziałać stagflacji. Wtedy się nie udało. Napędziło to tylko inflację, a konserwatywny rząd Teda Heatha zaczął zmieniać kurs, by następnie przegrać wybory z Partią Pracy Harolda Wilsona.