Zbudził mnie alarm. Spałem, gdy zaczęła się tragedia - wspominał dziś motorzysta Jerzy Petruk, jeden z dziewięciu uratowanych z katastrofy "Jana Heweliusza".
- Popatrzyłem w prawo, gdzie były szalupy. Było pełno ludzi, bo byli jeszcze pasażerowie. Zobaczyłem, że po lewej jest tak jakby więcej miejsca, więc tam ruszyłem. Dzięki temu żyję. Drugi oficer Mariusz Schwebs zaczął wyciągać pasy ratunkowe, żeby podać je pasażerom, którzy wyszli z kabiny bez środków ratunkowych - mówi motorzysta Jerzy Petruk.
Myśleliśmy, że zaraz przylecą helikoptery i nas uratują - mówił Jerzy Petruk.
- Z pokładu już do otwartej tratwy wsadziliśmy drugiego mechanika, który miał zawał. Podejrzewaliśmy, że niedalekiej przyszłości przylecą śmigłowce i nas uratują. Otwieraliśmy tratwy i już było słychać, jak urywa się ładunek, statek momentalnie położył się na burtę - mówi Petruk.
Zatonięcie promu "Jan Heweliusz" było największą katastrofą w polskiej flocie. Zginęło 55 osób. Statek od lat miał problemy ze statecznością.
W piątek pod pomnikiem upamiętniającym tragedię odczytano wszystkie nazwiska ofiar.
30 lat temu, 14 stycznia, zatonął prom. W piątek na Cmentarzu Centralnym złożono kwiaty pod pomnikiem upamiętniającym tragedię.