Szop z Pyrzyc mógł trafić do azylu i żyć w komfortowych warunkach, niepotrzebna była utylizacja - mówią obrońcy zwierząt i osoby, które prowadzą takie miejsca.
- To gatunek inwazyjny i dlatego - niestety - jego obecność powoduje, że drastycznie spada liczebność gatunków rodzimych. Do tego stopnia, że na niektórych jeziorach w ogóle nie ma ptaków. Wynoszą się kaczki, gęsi, rybitwy - mówił Czeraszkiewicz.
Sprawa oburzyła obrońców zwierząt. Marzena Białowolska z Fundacji Dzikich Zwierząt przyznaje, że Ryszard Czeraszkiewicz nie złamał prawa, ale zabrakło empatii. Gdyby została poproszona o pomoc, od razu skontaktowała, by go z azylami, które by szopa przyjęły.
- Są powołane do tego fundacje, cztery dostępne od ręki, gdzie takie zwierzę można wziąć. Te instytucje zgłaszają to i takie pozwolenia są wydawane. Przepisy przepisami, a zawsze można pewne rzeczy obejść w celu ratowania życia zwierzęcia - mówi Białowolska.
Miejsce dla takiego zwierzęcia można znaleźć w ciągu jednego dnia. Nie może już później wrócić do natury, do końca życia musi być w takim azylu. Musi też zostać wysterylizowane, by się nie rozmnażać. Marena Białowolska kilka lat temu wzięła pod swoją opiekę szopa.
- Też miałam odgórnie, że powinnam poddać go eutanazji. Natomiast napisałam pismo do szczecińskiej Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i otrzymałam zgodę na to, żeby się nim zająć. Dostałam też takie obostrzenie, które musiałam spełnić, czyli zaczipowanie zwierzęcia, leczenie na własny koszt i wykastrowanie. Ja to wszystko poczyniłam i znalazłam mu tez dom - mówi Białowolska.
Przyjąć szopa chciała między innymi Sylwia Dobek z Fundacji Dzikie Zwierzęta w Potrzebie z Zielonej Góry.