50 lat temu, również był czwartek 17 grudnia. Tego dnia robotnicy ruszyli na ulice miasta. Stoczniowcy powiedzieli "mamy dość".
Żeby zrozumieć nerwową sytuację z Grudnia '70, trzeba przyjrzeć się wydarzeniom z końcówki lat 60. XX wieku. W Polsce ten czas upłynął pod znakiem coraz bardziej pogarszającej się sytuacji społeczno-gospodarczej. Ludzie zaczęli wątpić w propagandę rządów Władysława Gomułki. Z miesiąca na miesiąc pogłębiał się kryzys gospodarczy, a z portfeli Polaków znikały kolejne złotówki.
Fala protestów wybuchła po tym, jak komunistyczna władza ogłosiła podwyżki cen żywności. Wprowadzone w najgorszym możliwym momencie - w trakcie świątecznych przygotowań.
Pierwszy Sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka tłumaczył wówczas, że podwyżki są niezbędne i spodziewał się protestów. - Podwyżki zawsze spotykają się z krytyką, niezależnie od tego czy krytyka jest lub nie jest uzasadniona - wyjaśniał.
Jako pierwsi wystąpili robotnicy Gdańska. 14 grudnia 1970 roku rozpoczął się strajk w Stoczni im. Lenina. Stoczniowcy wyszli z zakładu i podeszli między innymi pod gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku, który usiłowali podpalić. Trzy dni później wojsko i milicja otworzyły ogień w kierunku zmierzających do pracy stoczniowców w Gdyni.
Informacje o niepokojach w Trójmieście dotarły również do Szczecina. 17 grudnia część stoczniowców zorganizowała poranny wiec, który został jednak szybko rozproszony przez milicyjne siły. Robotnicy nie odpuszczali, wręcz przeciwnie - zmotywowało ich to do dalszego działania. W południe wyruszył ze Stoczni im. Adolfa Warskiego kolejny, dużo większy pochód, do którego dołączyli się również pracownicy innych zakładów. 20-tysięczny tłum mieszkańców Szczecina przeszedł do ulicy Dubois, gdzie doszło do pierwszego starcia z MO. Siłom milicji nie udało się zatrzymać rozwścieczonych robotników, których celem była siedziba Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zachodniej Partii Robotniczej przy placu Żołnierza. Chcieli wyjaśnień, dlaczego podniesiono ceny żywności. Stoczniowcy żądali, aby spotkał się z nimi I sekretarz KW PZPR Antoni Walaszek.
Z okien nie było żadnego odzewu, dlatego robotnicy zaczęli rzucać w nie kamieniami. Rozpoczęła się dewastacja budynku. Skutkiem napiętej sytuacji, wielkich emocji i bagatelizowania przez władzę strajku, było podpalenie siedziby PZPR w Szczecinie.
Rozsierdzony tłum zaatakował również siedzibę Milicji Obywatelskiej przy ulicy Małopolskiej. Szturm ten został jednak odparty. Tam byli pierwsi polegli. Zginęło jedenaście osób.
Wieczorem protest przeniósł się na ulicę Kaszubską. Demonstrujący zaatakowali jednostkę wojskową, gmach prokuratury, areszt śledczy i budynek Miejskiej Rady Narodowej. "Czarny czwartek" w Szczecinie zasnął koło godziny 22. Zakończył się krwawym bilansem czternastu zabitych i wielu rannych.
- Trudno sobie wyobrazić, żeby odpowiedzialni ludzie - nawet wrodzy swojemu narodowi i próbujący trzymać ten naród za mordy, wiedząc i zdając sobie sprawę, że mimo wszystko ten protest, nie obali władzy - wyprowadzić na ulicę milicję i wojsko. W Gdańsku i w Szczecinie było więcej czołgów, aniżeli czołgów Armii Czerwonej zdobywającej Gdańsk i wjeżdżającej do Szczecina, jak już Niemcy go opuścili - komentuje historyk Wojciech Lizak.
18 grudnia nie było już ulicznych protestów. Robotnicy zostali jednak w zakładach pracy i zarządzili strajk okupacyjny. Stocznię od reszty miasta oddzielały kordony milicji i wojska. W starciach ze służbami byli kolejni ranni, a dwie osoby zmarły w szpitalu. Strajkujący robotnicy przedstawili dwadzieścia jeden postulatów. Te zawierały między innymi żądania dotyczące powołania niezależnych związków zawodowych. 20 grudnia doszło do porozumienia pomiędzy komunistyczną władzą a strajkującymi. Prowizorycznego porozumienia. Dwa dni później protest zakończono.
Po rewolcie grudniowej ze stanowiska I sekretarza ustąpił Władysław Gomułka. Zastąpił go natomiast Edward Gierek. W całej Polsce zginęło czterdzieści pięć osób, a ponad tysiąc zostało rannych. W Szczecinie natomiast zginęło szesnastu strajkujących.
Fala protestów wybuchła po tym, jak komunistyczna władza ogłosiła podwyżki cen żywności. Wprowadzone w najgorszym możliwym momencie - w trakcie świątecznych przygotowań.
Pierwszy Sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka tłumaczył wówczas, że podwyżki są niezbędne i spodziewał się protestów. - Podwyżki zawsze spotykają się z krytyką, niezależnie od tego czy krytyka jest lub nie jest uzasadniona - wyjaśniał.
Jako pierwsi wystąpili robotnicy Gdańska. 14 grudnia 1970 roku rozpoczął się strajk w Stoczni im. Lenina. Stoczniowcy wyszli z zakładu i podeszli między innymi pod gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku, który usiłowali podpalić. Trzy dni później wojsko i milicja otworzyły ogień w kierunku zmierzających do pracy stoczniowców w Gdyni.
Informacje o niepokojach w Trójmieście dotarły również do Szczecina. 17 grudnia część stoczniowców zorganizowała poranny wiec, który został jednak szybko rozproszony przez milicyjne siły. Robotnicy nie odpuszczali, wręcz przeciwnie - zmotywowało ich to do dalszego działania. W południe wyruszył ze Stoczni im. Adolfa Warskiego kolejny, dużo większy pochód, do którego dołączyli się również pracownicy innych zakładów. 20-tysięczny tłum mieszkańców Szczecina przeszedł do ulicy Dubois, gdzie doszło do pierwszego starcia z MO. Siłom milicji nie udało się zatrzymać rozwścieczonych robotników, których celem była siedziba Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zachodniej Partii Robotniczej przy placu Żołnierza. Chcieli wyjaśnień, dlaczego podniesiono ceny żywności. Stoczniowcy żądali, aby spotkał się z nimi I sekretarz KW PZPR Antoni Walaszek.
Z okien nie było żadnego odzewu, dlatego robotnicy zaczęli rzucać w nie kamieniami. Rozpoczęła się dewastacja budynku. Skutkiem napiętej sytuacji, wielkich emocji i bagatelizowania przez władzę strajku, było podpalenie siedziby PZPR w Szczecinie.
Rozsierdzony tłum zaatakował również siedzibę Milicji Obywatelskiej przy ulicy Małopolskiej. Szturm ten został jednak odparty. Tam byli pierwsi polegli. Zginęło jedenaście osób.
Wieczorem protest przeniósł się na ulicę Kaszubską. Demonstrujący zaatakowali jednostkę wojskową, gmach prokuratury, areszt śledczy i budynek Miejskiej Rady Narodowej. "Czarny czwartek" w Szczecinie zasnął koło godziny 22. Zakończył się krwawym bilansem czternastu zabitych i wielu rannych.
- Trudno sobie wyobrazić, żeby odpowiedzialni ludzie - nawet wrodzy swojemu narodowi i próbujący trzymać ten naród za mordy, wiedząc i zdając sobie sprawę, że mimo wszystko ten protest, nie obali władzy - wyprowadzić na ulicę milicję i wojsko. W Gdańsku i w Szczecinie było więcej czołgów, aniżeli czołgów Armii Czerwonej zdobywającej Gdańsk i wjeżdżającej do Szczecina, jak już Niemcy go opuścili - komentuje historyk Wojciech Lizak.
18 grudnia nie było już ulicznych protestów. Robotnicy zostali jednak w zakładach pracy i zarządzili strajk okupacyjny. Stocznię od reszty miasta oddzielały kordony milicji i wojska. W starciach ze służbami byli kolejni ranni, a dwie osoby zmarły w szpitalu. Strajkujący robotnicy przedstawili dwadzieścia jeden postulatów. Te zawierały między innymi żądania dotyczące powołania niezależnych związków zawodowych. 20 grudnia doszło do porozumienia pomiędzy komunistyczną władzą a strajkującymi. Prowizorycznego porozumienia. Dwa dni później protest zakończono.
Po rewolcie grudniowej ze stanowiska I sekretarza ustąpił Władysław Gomułka. Zastąpił go natomiast Edward Gierek. W całej Polsce zginęło czterdzieści pięć osób, a ponad tysiąc zostało rannych. W Szczecinie natomiast zginęło szesnastu strajkujących.